
1.
Wydana w 2017 r. książka Rebeki Solnit zawiera eseje z lat 2009-2014. Tylko od naszego peselu i związanego z nim postrzegania czasu zależy uznanie, czy w związku z tym może pretendować do miana aktualnej, czy też jest już tylko historyczną biografią środowiska amerykańskich feministek z przełomu poprzednich dekad. Niesłabnącą moc daje zbiorowi genialny tytuł – nie ma chyba kobiety, która, usłyszawszy tę frazę, nie uśmiechnęłaby się szeroko lub przynajmniej pod nosem. Och! Mężczyźni objaśniają mi świat… Jak dobrze to usłyszeć, jak trafnie to ktoś nazwał!
Chwytliwe zdanie ukuła Rebecca Solnit, amerykańska pisarka i feministka. Jej kolejne książki – „Nadzieja w mroku” czy niedawno wydana „Matka wszystkich pytań” – publikuje w Polsce Karakter. Należę to grona tych, którzy pokładają głębokie zaufanie w decyzje wydawnicze Karakteru i sięgają po sygnowane jego logiem rzeczy bez większego wahania czy rozterek. „Mężczyzn” otwierałam z wielką ciekawością. Nie czytałam dotychczas żadnego zbioru esejów wyłącznie o feminizmie i problemach kobiet.
2.
Aktualna czy nie? To była pierwsza sprawa, która mnie zajęła. Czy świat zmienił się już na tyle, aby odesłać dzieło Solnit na półkę historyczną? Odpowiedź jest prosta, oczywiście opisywane przez nią problemy połowy ludzkości nie tylko się nie zmniejszyły, ale wręcz przeciwnie – w niektórych miejscach globu, np. w Polsce, nawet się nasiliły. Zresztą i tam, gdzie ustawodawstwo gwarantuje już wszystkim równość i samostanowienie, różne formy umniejszania kobiet, opisywane przez Solnit, nadal są na porządku dziennym. Mężczyźni nadal objaśniają kobietom świat na czatach wideo, w gabinetach ginekologicznych, przy obiedzie, przy piwie, z ambony. Zaś te z nas, które przeciwstawiają się temu głośno, nadal są zastraszane, ośmieszane, nazywane oszołomkami, tropione i wyjaśniane, stygmatyzowane.
Co może zasmucać, ale nie powinno. Nie przekreśla to bowiem szansy na to, że duża zmiana społeczna właśnie się dokonuje. Duże zmiany daje się jednak dostrzec tylko z lotu ptaka – dopiero spojrzenie z dystansu niespodziewanie objawia niekiedy, że rzeczywistość w niezauważony sposób przeszła radykalną przemianę.
3.
A jednak widać już, że od powstania „Mężczyzn” coś jest inaczej.
Świat opisany w tej książce jest jasny. Są straszne doświadczenia kobiet, molestowanie, gwałt, przemoc domowa, oraz są te i ci, którzy nazywają zło po imieniu oraz walczą o prawa skrzywdzonych. Po drugiej stronie stoją konserwatywnie myślący, którzy albo kulturalnie polemizują, sięgając po argumenty z worka „nie wszyscy mężczyźni…”, albo anonimowo wyszydzają, grożą i zastraszają w sieci. Podział jest klarowny i przebiega wzdłuż wyraźnie wyrysowanej linii poglądów.
Dziś natomiast sytuacja się skomplikowała. Pod koniec lektury przypomniały mi się coraz liczniejsze także w Polsce przykłady kultury wykluczania. Książka Solnit pochodzi z czasów, gdy ryzyko popełnienia aktu mikroprzemocy nie istniało, a wypowiadając się za czymś lub przeciw czemuś, nie trzeba było z benedyktyńską cierpliwością ważyć słów. Gdy nie groziło, że jeśli niewłaściwie się je dobierze, współmyślący mogli zamienić się w jednej chwili w domagającą się krwi sforę.
To było ciągle pole bitwy, gdzie przeciwnicy stali naprzeciwko siebie, a ludzie nie ulegali purytańskiej pokusie dbania o bezwzględną jedność myślową we własnych szeregach. Gdy nie poznali jeszcze – a może raczej po raz kolejny nie przypomnieli sobie? – jak smakuje rozkosz grupowej nagonki, jak uskrzydla radość z pełnego słuszności bezpardonowego unicestwienia.
4.
Esej, który najbardziej mi się podobał, to „Mrok Virginii”. Od zapisków w dzienniku Virginii Woolf, przez eseje Susan Sontag, aż po osobiste spotkanie z wyżej wymienioną, Solnit wykreśla myślową linię łączącą trzy kobiety. Wszystkie interesuje to samo – wkroczenie w mrok. Jak je rozumieć? Można bezpośrednio, jako pójście na wieczorny spacer, który pozwala zrzucić codzienną, domową jaźń i poczuć wyraźniejszą, wyostrzoną siebie (esej Virginii Woolf „Ulicami Londynu”). Można metaforycznie: Sontag przestrzega przed znieczuleniem się wiedzą, odrzuceniem niepoznawalnego, niejasnego, zakrytego, w słynnym „Przeciw interpretacji” pisze zaś „zinterpretować to zubożyć i wyczerpać”. Solnit jeszcze inaczej odwołuje się do pojęcia ciemności. Znajduje w niej nadzieję: zaangażowana w konkretne sprawy, w działalność konkretnych grup, opisuje przegraną walkę o zamknięcie poligonu w Nevadzie i niespodziewany wpływ, jaki wywarła na działaczy starających się o likwidację poligonu atomowego w Kazachstanie.
Myślowa linia łącząca trzy kobiety. Taka linia to nowość, dotychczas kreślono je wyłącznie między mężczyznami. Co Tomasz wziął z Arystotelesa, jak Maritain wykorzystał Akwinatę. Jak Kant miał się do Kartezjusza, a Hegel do Kanta. Historia filozofii to opowieść o umysłowych osiągnięciach kolejnych genialnych mężczyzn, którzy opierając się na dokonaniach poprzedników, znajdowali nowe ujęcia starych problemów. Dostrzegali nowe obszary poddające się penetracji umysłu, redefiniowali Boga, człowieka i byt oraz ich wzajemne relacje.
Aż do XX wieku właściwie nie było kobiet, które zajmowały się tym samym. Linie, jakie biegną między myślącymi kobietami, można zacząć kreślić dopiero teraz. Może to jest ta zmiana, która właśnie się dokonuje? Jej zarysy dopiero zaczynają być widoczne, ale za sto, dwieście lat, oglądana z lotu ptaka, może będzie się jawiła wyraźnie i jasno?
5.
„Przełom XX i XXI wieku to czas, kiedy na świecie pojawiły się pierwsze linie kobiet.
Wcześniej kobiety, jeśli miały szczęście zaistnieć, objawiały się jedynie punktowo. Między ciągami nazwisk filozofów, władców, pisarzy, artystów, odkrywców, naukowców, w zależności od epoki i miejsca na globusie częściej lub rzadziej, wystrzeliwały, na mgnienie, kobiece imiona. Nie nazwiska – ich nazwiska były męskie, po ojcu lub mężu. Kobiece imiona wypływały na powierzchnię męskich mórz, dryfowały po obcych wodach dłużej lub krócej, by w końcu nieuchronnie zanurzyć się w mroku.
Od wspomnianego jednak momentu, kiedy pojawiły się pierwsze linie kobiet, rozpoczął się okres rozkwitu. Tak został nazwany po to, by nie powielać pojęć z dawnych linii męskich, takich jak odrodzenie czy oświecenie. W rzeczywistości znaczył to samo: przemianę ku lepszemu. Okres rozkwitu był paradoksalnym rezultatem katastrofalnego kryzysu klimatycznego i przyrodniczego, do jakiego została doprowadzona planeta po dwustu latach rewolucji przemysłowej. Kryzys ten został zażegnany dzięki wspólnemu wysiłkowi międzynarodowych społeczności, jednak zmiana, jaka wówczas się dokonała, była o wiele głębsza niż dostrzegana przez ówczesnych rewolucja technologiczna.
Zmiana ta polegała na tym, że w świecie – naukowym, kulturowym, społecznym – po raz pierwszy masowo zaistniałyśmy my, kobiety.”
6.
Jeśli za czechowowskie „sto, dwieście lat” na świecie będą istniały jeszcze podręczniki…
Rebecca Solnit, „Mężczyźni objaśniają mi świat” Karakter, Kraków 2017 r.
Skomentuj