Zazwyczaj umieszczam tu recenzje, poniższy tekst to jednak bardziej wrażenia z lektury. Miarą tego, jak lektura wydała mi się interesująca, jest jego długość.
1.
Jeśli zgadzamy się co do czegoś nie tylko w społeczeństwie polskim, ale i innych z zachodniego kręgu, jest to istnienie powszechnego doświadczania egzystencjalnej drżączki. Strach, jaki wywołuje obecnie bycie w świecie, znają wszyscy, niezależnie od poglądów, płci, wieku, dochodu. Jest źle, a idzie ku gorszemu. Nie wiadomo, w co i komu wierzyć. Będzie zaś jeszcze straszniej – w przyszłej gospodarce obfitości (post-scarcity economy), do której nieuchronnie prowadzi nas automatyzacja, każdy łatwo znajdzie dla siebie jakieś tanie, skrojone pod wymiar źródło lęku.
Sprzeczność poglądów, ambiwalencja uczuć, zamazywanie się znaczeń towarzyszą rozpoznanemu, lecz ani przez to łatwiejszemu do udźwignięcia przygnębieniu. Stała jest tylko zmiana. Niezmienne jest tylko poczucie niepewności.
Wszystko powyższe uznaje się już za truizmy, a głosy, które starają się wykazać fałszywość tego obrazu, przyjmowane są z niedowierzaniem. Hans Rosling w „Factfullness” przekonująco wyłożył, że żyjemy w najlepszym z dotychczasowych światów. Mimo że przedstawił dowody ciężkie od liczb, jego rozumowanie wydaje się po kandydowsku śmieszne. Najlepszym? To żart? Ktoś się na niego jeszcze nabierze po roku pandemii?
2.
Osobną kategorią źródeł, z których płyną współczesne lęki, jest rozwój technologiczny. W roli najważniejszego monstrum tego nurtu strachów obsadza się zazwyczaj sztuczną inteligencję. Silna, słaba, wielopostaciowa – a to przyjmująca formę algorytmów Google’a, Facebooka czy Amazona, a to bezimiennych programów tworzonych na rzecz tysięcy firm z całego świata i z różnych branż – jest wystarczająco niezrozumiała i zarazem wszechpotężna, by znakomicie sprawdzić się jako nowoczesny globalny straszak. SI to zerojedynkowe zło, które tylko dlatego nie przyjdzie i nas zje, że już przyszło i nas zjada – tylko że większość z nas jeszcze tego nie spostrzegła.
Świadomy niebezpieczeństw życia w XXI wieku wykształcony człowiek, jeśli nie chce się skompromitować naiwnością, musi niepokoić się rozwojem sztucznej inteligencji. SI będzie nas oceniać. Zabierze nam pracę. Wyliczy nam składkę na ubezpieczenie. Zadecyduje, jakiej kategorii obywatelami będziemy. W ostatecznym zaś kształcie pozbawi nas – na nasze własne życzenie – naszej wyjątkowości, wyrażającej się świadomością i zdolnością do tworzenia kultury.
3.
„Po piśmie” Jacka Dukaja to zbiór esejów, których wspólnym mianownikiem jest bezbronność idei człowieczeństwa wobec technologii. Już nie człowiek, ale sam koncept unikalności tego, co ludzkie, jest zbyt słaby, by przetrwać w świecie dobrowolnie oddanym we władanie – a może tylko w zwyczajne zarządzanie – sztucznej inteligencji. Za pomocą serii abstrakcyjnych, ale logicznych rozumowań Dukaj pokazuje, że jej rozwój w którymś momencie musi doprowadzić do usunięcia człowieczeństwa takiego, jakie znamy.
Jak to się dokona? Co przyjdzie po nim?
4.
Świat bez pracy. Świat, w którym wszystkie nadzieje spełniają się w sekundzie zaistnienia. Życie bez udręki ciała, nieśmiertelność zagospodarowana przez indywidualnie dopasowywaną rozrywkę. Utopie to – czy dystopie? Postawienie tego pytania to tylko myślowa igraszka. Utopie nie mają prawa bytu co najmniej od okresu cyfrowego dzieciństwa ludzkości, gdy z wypiekami dyskutowano zdolność jakiejkolwiek maszyny do zdania testu Turinga.
Teraz na czasie jest inne pytanie, pisze Dukaj: czy to, co kiedyś będzie procesować sztuczna inteligencja, to jeszcze będą ludzie?
Stając się przedmiotem działania technologii, stracimy wszelkie obszary funkcjonowania, przeżywania, tworzenia, które przywykliśmy uważać za czysto ludzkie. Siłą „Po piśmie” to zdolność autora do znajdowania współczesnych trendów, które mogą stać się – czy też już się stają – zaczątkiem dystopijnych przekształceń rzeczywistości. Sztuka jest czysto ludzka? Nic podobnego, odpowiada Dukaj, muzyka jest już komponowana, a obrazy malowane przez komputery. Satysfakcja odbiorców, efekty artystyczne są takie same jak w przypadku dzieł ludzkich. Jesteśmy wyrugowywani z siebie samych, to się już zaczęło dziać. Proces ten, wraz z rozwojem SI, może tylko przybierać na sile.
Hiperbola: Dawid wobec Goliata, wrażenie osobiste wobec wizji totalnej. Intuicja – wizja totalna nigdy nie może być opisem rzeczywistego świata, ponieważ w prawdziwym, społecznym, nie matematycznym świecie, od każdej reguły istnieje wyjątek. W tym sensie wizję totalną można podziwiać jako konstrukt myślowy, ale trzeba mieć świadomość, że obala ją zaledwie jeden przeciwny jej sensowi duchowy odruch.
5.
Z obsesyjną przyjemnością szukam – i znajduję – siebie w tym tekście. Najpierw jestem witalistką sensualistką z eseju „Trzecia Wojna Światowa Ciała z Umysłem”, przekonaną, że nie da się stworzyć cyfrowej symulacji świata rzeczywistego oddziałującej na zmysły ze stuprocentową skutecznością – w sensie, dostarczającej jakościowo takich samych przeżyć jak rzeczywistość materialna. Potem staję się obsesyjną obrończynią człowieczeństwa prostodusznie niewierzącą w możliwość wyrugowania człowieka jako twórcy sztuki („Sztuka w czasach sztucznej inteligencji”). Na koniec zaś „tym” przemawiającym w imię „Idei, Dobra, Powinności” (esej „Żyj mnie”), któremu autor zarzuca bezczelność i niedającą się pojąć „nadzieję powszechnego znaiwnienia”.
Przyjemność płynąca z tych umiejscowień ma oczywiste źródło. Przyzwyczajona jestem – społecznie i kulturowo – że lokuje się mnie w miejscach pośrednich, tam, gdzie zwyczajowo umieszczani są ci nie dość obeznani, nie dość przenikliwi, niewystarczająco osadzeni i niedostatecznie inteligentni. Ci, którzy są zapóźnieni, nie na czasie, którzy nie odczytali ducha epoki, nie są intelektualnie trendy. Odruchowo sama się wśród nich umiejscawiam.
Pomysł: przymusowa reedukacja idealistów w postcywilizacji globalnej.
6.
Esej „Żyj mnie”, znakomity tekst wywiedziony z „Jądra ciemności” Conrada, wieńczy ciąg dramatycznych obrazów. Najpierw autor kreśli wizję końca cywilizacyjnej podróży Europy, później zastępuje ją jeszcze bardziej niepokojącym opisem postczłowieka, który nie potrzebuje już społeczeństwa, by żyć szczęśliwie, bezpiecznie i zgodnie ze swoimi chęciami. „Nie potrzebujesz rodziny, by się rozmnażać. Nie potrzebujesz drugiej osoby, by zaspokajać potrzeby emocjonalne, seksualne, religijne. Możesz zmieniać swoją emocjonalność, seksualność, wartości. Raz drugi i trzeci; dowolną ilość razy. (…) Ujrzy tryumf ludzkości wyzwolonej z natury i kultury, z konieczności i powinności, z prawa i biologii: absolutne władztwo w jednoosobowym królestwie odgrodzonym od innych nieskończoną ciemnością”.
Dopiero tu jasno wyklarowało mi się, dlaczego „Po piśmie” czyta mi się tak fenomenalnie. I dlaczego czytając, tak dobrze mi się współ-myśli, choć jednocześnie cały czas dość radośnie się z autorem nie zgadzam. Z podobnych klocków układa mi się bowiem całkowicie inna konstrukcja. Oczywiście, żyjemy w coraz potężniejszej kulturze przeżywania, wzmacnianej w nieskończoność przez technologię. Oczywiście, nasz naturalny ekosystem to kapitalizm kulturowy, gdzie nabywamy takie fragmenty tożsamości, na jakie nas stać, a następnie składamy je w – naszym zdaniem – unikalną całość.
Tylko że – myślę – ta kultura, totalna kultura w wersji zachodniej, jest kulturą okaleczoną. Imputowano z niej najdonioślejsze ludzkie doświadczenie, doświadczenie śmierci. Ludzkość nie jest wcale wyzwolona z natury (i nigdy nie będzie – argumentując najbanalniej, prędzej odnajdziemy raj w Punkcie Omega, niż zdobędziemy dość energii na emulowanie się grupowo w program komputerowy procesowany na hardwarze odpornym na działanie entropii). W XXI wieku ludzkość podlega naturze tak samo jak zawsze.
Różnica polega na tym, że dotychczas ta naturalna kolej rzeczy była rozpoznana i powszechnie uznana. Nieszczęście i śmierć miały swój język, swoje opowieści, swoje mity, swoich bohaterów, religie, niespełnione i niespełnialne nadzieje, swoje globalne i lokalne rytuały. Były więc zagospodarowane duchowo i kulturowo. Teraz zaś zostały wymazane. Usunięte, zaprzeczone, przemilczane, obwarowane tabu tak silnym, że nie ma zarzutu, jakiego by nie postawiono go łamiącym (patrz: zarzut bezczelności). Fikcja człowieczeństwa to nie opisana przez Dukaja pętla przeżyć, która usuwa, jako zbędne, słowa, lecz absolutnie dramatyczne wyrodzenie się kultury z natury, totalne zaprzeczenie naturze w jej najważniejszym aspekcie.
Popatrz na reklamy na przystankach zimą – piękne ciała modelek reklamujących bieliznę nie marzną. Stworzyliśmy kulturę, która jest kulturą nieśmiertelnych ciał. Tymczasem nie tylko jesteśmy śmiertelni (jak cholera), ale jeszcze, jak pisał Bułhakow, to się okazuje zazwyczaj znienacka i zazwyczaj w najbardziej niesprzyjającym momencie.
I to jest dramat Europy kresu: kulturowe nieuznanie śmierci. Stąd wrażenie jałowości Starego Kontynentu, wyczerpania ideowego, zamienienia się w zjadającego swój ogon Urobosa. Problem nie polega na tym, czy idea człowieczeństwa wytrzyma napór technologii przyszłości (miejscami bardzo dalekiej), tylko ile cierpienia i dramatu przynosi funkcjonowanie w świecie, który zaprzecza na tysiące sposobów podstawowej zasadzie życia. I który zmierza w kierunku jeszcze doskonalszego jej zaprzeczania.
To niewątpliwe: wraz z rozwojem technologii postpiśmiennej, AR, VR, interfejsów umysł-maszyna, tego bólu będzie jeszcze więcej. Będzie się stawał coraz silniejszy, ale zarazem coraz mniej odnoszący się do czegoś, co istnieje realnie. Ludzie będą znikać, ale pozostaną ich awatary i pętle wspomnień, wzmacniające bolesną iluzję nieśmiertelności.
7.
Najdłuższy esej tomu, „Po piśmie”, wieszczy koniec ery piśmiennej i narodziny ery postpiśmiennej – ery transferu przeżyć. Zaleta tego pojęcia kryje się w jego klarowności. Użytkownik internetu i social mediów od razu wyczuje, co oznacza. Dzięki technologii bezpośrednio przeżywamy innych, pisze Dukaj, a czym technologie będą doskonalsze, tym to przeżywanie zrobi się skuteczniejsze. Transfer emocji i stanów duchowych nie będzie więc wymagał pisma, nie będzie potrzebował słów.
Jeden obraz jest warty więcej niż tysiąc słów – od tego się zaczęło.
Ale czasem jedno zdanie z internetu mówi więcej niż dwugodzinny film. „Młodzi ludzie, którzy szukają na siebie pomysłu w sieci”. Odnajduję się w uczuciu, które wzbudziło: wyobcowania. Jak zawsze jestem gdzie indziej, jestem poza. Wymuszone przez pandemię ucyfryzowanie niechcący odmładza, a przez to odwraca porządek rzeczywistości. Starzy ludzie, którzy szukają na siebie pomysłu w sieci.
Dukaj przyznaje, że żyjemy w apogeum kultury pisma. Że pismu zawdzięczamy obecny wspaniały i zarazem głęboko niedoskonały świat, zbudowanym na odkryciach naukowych możliwych dzięki logice. Narracje są u szczytu swojej sprawczości. Odnajdujemy się w snutych na różne sposoby opowieściach o świecie. Polityka prowadzona jest za pomocą „bajki dnia”.
Ale zarazem „rynek idei – wysokich abstraktów pisma – zostaje zastąpiony przez rynek przeżyć”. I „im bardziej świadomi jesteśmy definiującej nas roli przeżyć, tym mniejszą ochotę mamy argumentować, dialogować, analizować”.
Przeżycia zastąpią słowo, wymianę werbalizowanych myśli, pismo. Dzięki rozwojowi technologii transfer przeżyć udoskonali się do poziomu, w którym przeżycia oferowane przez technologię staną się nieodróżnialne od tych rzeczywistych. Na tych dwóch aksjomatach zbudowana jest cała logika tego długiego eseju. Meandrując między filozofią, polityką, religią, ekonomią, Dukaj zastanawia się, ile z wymieniowych w tym zdaniu pojęć i w jakiej formie pozostanie użyteczna w postpiśmiennym świecie. Czy możliwa jest religia bez pisma? Czy da się prowadzić politykę bez słów? Jednocześnie pokazuje, jak bardzo zmienia się nasza kultura, rezygnująca ze słów na rzecz obrazu, emocji, dźwięku, całego zmysłowego pakietu, którego dostarczenie nam nie wymaga narracji.
8.
Jednak czy na pewno to wszystko prawda?
A co z przeżyciem jako bodźcem do dialogu? Co z kłótniami na temat przeżyć, ich drobiazgową wiwisekcją, robioną z różnych powodów analizą? Dlaczego nie myśleć o kulturze pisma jako o nakładce na wcześniejszą kulturą oralną, a o kulturze transferu przeżyć jedynie jako o metodzie wykorzystania nowych możliwości istnienia w świecie nagle dostępnych dzięki rozwojowi technologii?
Pomysł: w świecie, w którym technologia będzie dostarczała dokładnie takich samych wrażeń zmysłowych jak rzeczywistość, prymat tej drugiej jako źródła unikalnego przeżycia to wyłącznie kwestia wiary. Otwiera to możliwość pojawienia się religii rzeczywistości – pozalogicznego, opartego wyłącznie na silnym wewnętrznym impulsie przekonania, że świat materialny, dawne profanum, kryje w sobie jakiś niedający się zemulować do Cyfry pierwiastek sacrum.
9.
Gdy to piszę, koło mnie leży niebieski zeszyt. Analogowy przedmiot w śliskich grubych okładkach. W kratkę, szyty, nie klejony. Takie zeszyty towarzyszą mi od jakiś dziesięciu lat – mniej więcej od czasu, gdy wszechobecne we wszystkich systemach operacyjnych notatniki i samoprzylepne karteczki obiecywały być niezawodną, zawsze dostępną protezą pamięci.
Oklejałam sobie tymi karteczkami pulpity i monitory, jednak ostatecznie zawsze wracałam do idei zeszytu. Oraz ściśle z nim związanej idei długopisu. W zeszycie, znaku mojego dwudziestowiecznego pochodzenia, zapisuję to, co muszę lub pragnęłabym zachować. Notatki z kolegiów redakcyjnych. Plany książek. Telefony do rehabilitantów, szpitali, opiekunek osób starszych. Myśli, które w chwili nawiedzenia wydają się złote. Pomysły na teksty. Pomysły na imiona i nazwiska bohaterów. Tytuły książek do zakupienia/pożyczenia i przeczytania. Precyzyjnie rozpisane wizje wieloksiągu-marzenia, którego napisanie zajęłoby mi dziesięć lat. Notatki z czytanych książek. Obliczenia będące podstawą rozwiązań fabularnych. Streszczenia z rozmów redakcyjnych. Układane precyzyjnie, niczym wiersze, gazetowe tytuły.
Jestem dzieckiem pisma. Zawsze bardzo silnie je przeżywałam i nadal silnie przeżywam.
Przede wszystkim jednak byłam i jestem buntowniczką. Dlatego nie wierzę w zaproponowany w „Po piśmie” obraz dziejów, uproszczonych do precyzyjnych obrotów koła cywilizacyjnego, w którym kultura oralna została zastąpiona przez piśmienną, zaczynającą właśnie ulegać kulturze transferu przeżyć. Właściwsze wydaje mi się przyjęcie założenia współistnienia tych kultur, nakładania się na siebie dukajowskich myślunków, transgresji form wymiany pakietów informacji z otaczającym światem. Niebieskie zeszyty takie jak mój, kotwice w świecie pisma, będą zanikać i wracać jak winyle, jako mody, myślunki zaś przenikać się, wyradzać, fluktuować do takich, które jeszcze łatwiej będą pomagać robić to, do czego wynaleziony został najpierw język, a potem całe pismo – do obłaskawienia świata.
Jacek Dukaj, „Po piśmie”, Wydawnictwo Literackie 2020 r.
Skomentuj