Po Syberii

To nie jest książka poprawiająca nastrój. Pierwsze strony opowieści Colina Thubrona o podróży przez Syberię mogą razić ponurą monotonią. Syberia widziana oczami przybysza to kraina udręczona pustką, ludzkim zaniedbaniem i grzechem; obca, usuwająca się spod ręki, prawie niedostępna poznaniu. Patrzeć na nią nie znaczy ją widzieć, słuchać jej wichrów, szumu potężnych rzek nie znaczy je słyszeć. O zawrót głowy przyprawiają odległości – tysiące kilometrów pokonywane w zawsze pełnych, niezrozumiale powolnych pociągach otępiają wrażliwość i ogłuszają wyobraźnię. Wszystko jest wielkie. Wszystko jest daleko.
Przyznaję – zapowiedź, że to Brytyjczyk pisze o Syberii, uruchomiła wszystkie moje uprzedzenia. No bo jak to – Anglosas będzie mi tu Słowian tłumaczył? Co on, syty mieszkaniec nudnego Zachodu, z Rosji zrozumie? Uznałam, że to na pewno będzie płaskie, że na pewno my, Polacy, o Rosji piszemy lepiej. I z takim dość głupim nastawieniem zaczęłam czytać.
Thubron podróżował po Syberii samotnie latem i jesienią 1997 roku. Przez Jekaterynburg, Tobolsk, Omsk, dotarł do Nowosybirska, skąd wyruszył w góry Ałtaju. Następnie odwiedził Sajany i przez Krasnojarsk i Tajszet dotarł do Siewierobajkalska. Przepłynął Bajkał i przez Irkuck pojechał dalej, do Skoworodina i wreszcie Chabarowska. W czasie tej podróży trzykrotnie wypuszczał się na północ – do Workuty, Dudinki i Magadanu.
Syberia, którą zobaczył, to kraina biedy i braku nadziei. Jej mieszkańcy, nędzarze, pijacy i szaleńcy, na widok cudzoziemca natychmiast wyciągają rękę po jałmużnę. Thubron nie ogranicza się jednak do opisania tej fasady. Z uporem szuka tego, co wewnątrz. Oraz tego, co łączy teraźniejszość z przeszłością. Odnajduje ostatniego szamana, osadę starowierców, ostatnich Żydów w Birobidżanie. Pije wódkę i słucha, gdy mieszkańcy Syberii mówią mu o Bogu. I o tym, co musi się stać, by Rosja zmartwychwstała.
Czytając, coraz bardziej wstydziłam się swoich uprzedzeń i swojej pychy. „Po Syberii” to nie reportaż, nawet nie literatura faktu – to literatura. Fragment, gdy pisarz odwiedza jedną z ostatnich żydowskich rodzin w Birobidżanie, gdy czekając na kurczaka z kaszą, słucha kłótni matki z piękną córką, rozmawia z kochankiem matki, który w czasie wojny w Afganistanie utracił wiarę, jest tak gęsty, tak intensywny, że można go porównać z najlepszymi stronami światowej prozy. Thubron dorównał tu talentem Rybakowowi, który w „Dzieciach Arbatu” potrzebował kilku słów, by pokazać człowieka.
Tak więc – to nie jest książka poprawiająca nastrój. Ale czy koniecznie musimy go sobie poprawiać? Chyba można czasami odrzucić przymus ciągłego zadowolenia, ten amerykański wynalazek zatruwający nam życie.  Przeglądając recenzje, dostrzegłam w internecie uwagę, że „Po Syberii” jest ponura, przygnębiająca, na jedną nutę. Ale może taka jest Syberia? Jak przestarzały pociąg ciągnący przez pustkowie zbyt wiele wagonów?

Colin Thubron, „Po Syberii”, wyd. Czarne 2011

Dodaj komentarz

Blog na WordPress.com.

Up ↑